Trzeba próbować nowych rzeczy ciągle, prawda? Prawda. Inaczej nudno by było.
Dlatego zdecydowałam się zrobić album metodą
Finnową. Co prawda daleko mi do niej, nawet bardzo, rzekłabym, dzielą nas chyba wszystkie oceany świata ;) Jednak spróbować było warto, chociaż żeby przekonać się czy to coś dla mnie, czy nie.
I nie wiem... Chyba nie dla mnie.
Tzn. nie cały czas, raz na kilka lat tak, ale nie mam cierpliwości do tego czekania aż to wszystko wyschnie, z mgiełkami też się jeszcze nie dogadałam. Jedynie kolor jest taki jak chciałam ,biało - niebieski.
Reszta podlega dyskusji ;)
Zaznaczę, że album zaczęłam pod koniec sierpnia...
I nie ma okładek, bo już mi naprawdę cierpliwości na nie nie starczyło. Może kiedyś "się dorobią".
Zdjęcia też już się nie raz przewijały, ale mam do nich słabość, mimo że jestem tam wielkości wieloryba :)
Teraz nie wiem, po co tam wtryniłam te czerwone kropki??
Niewątpliwą zaletą takiego albumu jest to, że można użyć w nich wszystkich "śmieci" jakie nam się pod rękę nawiną, niezależnie od koloru czy faktury :)
Ale nie spodziewajcie się, że jeszcze taki zrobię w najbliższym pięcioleciu ;)